“Gdzie kogo wywiał halny wiatr” – wyróżnienia przyznane
Podczas uroczystej Akademii z okazji 100-lecie LO Maciej Rojowski, pomysłodawca konkursu “Gdzie kogo wywiał halny wiatr” ogłosił jego wyniki, wręczył zwycięzcom certyfikat Naszego Ambasadora, oraz pamiątkowy okolicznościowy medal.
Wyniki konkursu: “Gdzie kogo wywiał halny wiatr.”
1. Ambasador Stowarzyszenia Absolwentów w kraju – Pan Krzysztof Kühn – matura 1965, Sopot.
2. Ambasador Stowarzyszenia Absolwentów za granicą – Państwo Janina i Jarosław Kicińscy – matura 1975, Australia. Gratulujemy.
Pan Krzysztof Kühn odebrał wyróżnienie osobiście, natomiast Państwo Janina i Jarosław Kicińscy nie mogli przyjechać z Australii.
Losy Pana Krzysztofa:
Kűhn Krzysztof Sopot, dnia 01.06.2012
rocznik 1965, kl. a
„Gdzie kogo wywiał halny wiatr”????
Otóż musiał być wyjątkowo silny ten „halny” w 1965 roku! A wywiał mnie aż na północne krańce Polski nad morze a nawet na morze, na morza i oceany świata; siła jego nieraz bardzo rosła przekształcając się w tajfuny i huragany! Ale do rzeczy.
Po zdaniu matury w naszym liceum (1965) po paru dniach wyjechałem do Gdyni, aby się przygotować do egzaminów na morską uczelnię jaką była w tych latach Szkoła Morska w Gdyni. Chciałem zawsze życie spędzić w górach albo nad morzem. Wyszło tak, że spędziłem je na morzu!!
Dostałem się na upragnioną uczelnię, ukończyłem studia bez większych problemów i……. zaczęła się ciężka praca na morzu!! Przepracowałem 44 lata na morzu przechodząc wszystkie stopnie kariery w tym zawodzie osiągając stopień Kapitana Żeglugi Wielkiej w wieku 41 lat. Pływałem po morzach i oceanach przez 22 lata pod polską banderą w Polskiej Żegludze Morskiej i 22 lata pod obcymi banderami głównie na dużych zbiornikowcach o wyporności ponad 300 tysięcy ton! Ostatnie 11 lat pracy na morzu spędziłem pracując jako kapitan zbiornikowca w firmie „ LOTOS Petrobaltic”. Przewoziliśmy ropę naftową wydobywaną na Morzu Bałtyckim do Portu Północnego w Gdańsku.
Od stycznia 2012 jestem na zasłużonej emeryturze . Tak te lata przeleciały, a co się działo w sercu górala? Otóż ożeniłem się i zamieszkałem w Sopocie, ( w pięknym starym domu w stylu tyrolskim), oczywiście w Górnym Sopocie, wśród lasów i wzgórz morenowych, które przypominają mi nasze „grapy” trochę Antałówkę, Gubałówkę, może poronińską Galicową Grapę w pobliżu Łysej Góry, gdzie znajduje się bodajże jedyny w Polsce stok narciarski -z wyciągiem i oświetleniem całodobowym – gdy szusując na nartach oglądamy morze!
Jednak w ciągu całego mojego dorosłego życia związanego z morzem serce się rwało do miejsca urodzenia, do miejsca, gdzie spędziłem dzieciństwo i młodość, do Tatr! Każdego roku jechałem z rodziną na wakacje w góry, do rodziców, kiedy jeszcze żyli i którzy czekali na mnie, a potem na nas z utęsknieniem. Te jedyne góry i oczywiście najpiękniejsze na świecie, pokazałem i ich uczyłem moich synów. Chodziłem z moimi synami w miejsca, gdzie spędzałem najpiękniejsze chwile młodości opowiadając im o naszym Liceum ( przychodząc tam po tym jak spłonęło płakałem jak dziecko!), o starym kościółku na Kościeliskiej, gdzie chodziłem na religię.
To wspólne chodzenie z synami po górach, po wierchach sprawiło, że moje dzieci też je pokochały, że ich miłością do gór i ich pięknem zaraziłem; w zeszłym roku mój starszy syn odbył podróż w Himalaje, w rejon Annapurny!
Zawsze, kiedy wracałem do domu rodzinnego nad Zakopianką cisnął mi się na usta wiersz Jana Kasprowicza ( na tej właśnie ulicy mieszkałem):
„Witajcie kochane góry
I, witaj droga ma rzeko!
I oto znów jestem z wami
Teraz po latach przychodzi refleksja, że może fakt, że urodziłem się pod Tatrami i tam wychowałem zahartowało mnie do ciężkiej pracy na morzu i byłem bardziej odporny od innych „ludzi nizin” na sztormy i huragany i nie bałem się tak bardzo jak oni!?
A byłem tak daleko!”
Świeżość, ta dzikość przyrody, powietrze to zawsze mnie uspokajało i koiło nerwy po długich pobytach na morzu i co zawsze mi brzmiało w uszach, to klapanie końskich kopyt dorożkarzy zakopiańskich i to wiooooo!, które pomagało mi przeć w morskiej karierze. Kiedy było ciężko, mówiłem sobie: nie ustawaj, wioooo! to coś ciągle słyszałem w sercu!
Losy Państwa Kicińskich:
Od 1982 r. mieszkamy na półkuli południowej. Przez kilka lat przebywaliśmy w Nowej Zelandii, gdzie pracowałem jako pracownik naukowy dla Department of Scientific and Industrial Research. Następnie w związku z pracą przeprowadziliśmy się do Australii – konkretnie do Perth – i tutaj mieszkamy do dnia dzisiejszego. Pracuję w górnictwie – ukończyłem AGH wydział górniczo-poszukiwawczy, geofizykę, a Zachodnia Australia ma wiele do zaoferowania.
Mamy dwoje dzieci, które już ukończyły uczelnie: córka weterynarię, a syn psychologię i obecnie pracują w swoich zawodach.
W Perth spotykamy się ze znajomą z Zakopanego, też absolwentką LO.